04/11/2019

Ewa

Pod swoim niebem, na swojej ziemi…U SIEBIE.

Pod swoim niebem, na swojej ziemi…U SIEBIE.

Kochani, zapowiadałam Wam jakiś czas temu jeden z najważniejszych wpisów w historii naszego bloga. Wpis, od którego się wszystko zmieni, od którego wszystko się zacznie, który sprawi, że będzie inaczej… tak, jak sobie to właśnie wymarzyłam. Ten wpis będzie oznaczał jedną z największych zmian w  naszym życiu, jedno z największych spełnionych marzeń… będzie początkiem i końcem jednocześnie a przy tym sprawi, że w końcu będziemy mogli Wam powiedzieć… jesteśmy! Jesteśmy U SIEBIE!

Jesteśmy u siebie od dawna… Tak naprawdę jesteśmy u siebie od chwili kiedy kupiliśmy naszą wymarzoną działkę… od kiedy zabraliśmy podpisane papiery a naszą własnością była piękna, mała działka pod miastem- spełnienie marzeń! Przychodziliśmy tu praktycznie każdego dnia… Nie ważne czy była zima czy lato, nie ważne czy było zimno czy ciepło, czy świeciło słońce czy padał deszcz… tu czuliśmy się wyjątkowo, tu mieliśmy swoje miejsce na ziemi, tu był nasz kawałek nieba…

 

I pod tym właśnie naszym niebem wymarzyliśmy sobie nasz rodzinny dom. Dom dla nas, dla naszych córek, dla naszej rodziny. Dom, do którego będzie zawsze można wrócić. Dom, w którym będziemy się kłócić, godzić, w którym będziemy ze sobą codziennie rozmawiać. Dom, w którym będziemy jedli wspólne posiłki, gdzie wspólnie będziemy ubierać choinkę śpiewając polskie kolędy… Dom, w którym będzie ciepło, miłość, zrozumienie ale i dom, w którym będą trzaskać drzwi obrażonych na cały świat nastolatek.

Taaak, wymarzyliśmy sobie dom pełen emocji, uczuć, szaleństw, przeżyć i totalnie wyjątkowych sytuacji a zaraz za tym widzieliśmy całą masę akcji tych zupełnie codziennych, gdzie na podłodze leżą niesprzątnięte skarpetki Taty, porozrzucane szpilki mamy czy długie poranki z kłótniami dziewczyn o łazienkę… To wszystko było tak bliskie i tak dalekie jednocześnie.

Na budowę przyjeżdżaliśmy w każdej możliwej chwili… szliśmy pół godziny żeby spędzić tam drugie pół, po których trzeba było wracać na wynajem. Kiedy tylko pogoda pozwalała na więcej, godzinami przesiadywaliśmy przed domem, kiedy padał deszcz zakładaliśmy kalosze i błądziliśmy w błocie koło domu a kiedy był mróz chowaliśmy się między niedokończonymi ścianami… potrafiliśmy przyjechać tu w środku nocy, kiedy nie było jeszcze elektryki i z latarkami na głowach czy tymi z telefonów oglądaliśmy mury… liczyła się każda minuta spędzona tutaj.

Każdy nowy etap cieszył nas coraz bardziej ale z każdym dużym postępem tęskniliśmy za tym co już się skończyło. To bardzo dziwne uczucie bo przecież każda ogarnięta sprawa zbliżała nas do momentu przeprowadzki a my nie raz myślami wracaliśmy do wspaniałych początków budowy czy jej trwania i z wielką ekscytacją ale i tęsknotą wspominaliśmy te czasy. Ciężko wytłumaczyć ten stan…

Marzę o kolejnej budowie! To takie malutkie marzenie ukryte gdzieś głęboko w serduchu, o którym nie mówię nikomu a z uśmiechem na twarzy piszę o tym tutaj. Serio, mały domek… gdzieś… od początku… marzenie. I marzę o tej budowie nie po to być coś zrobić lepiej, inaczej ale marzę o tym dlatego, bo było to dla nas jedno z najpiękniejszych przeżyć, jedno z najpiękniejszych doświadczeń, jedną z najpiękniejszych życiowych przygód, która nas w życiu spotkała.

Nasza budowa była fantastyczna ale nie zawsze było kolorowo! Jasne, były opóźnienia, sprawy, na które niby nie miało się specjalnego wpływu a jednak gdzieś czuło się, że ktoś lub coś zawiodło. Były chwile zwątpienia, nieprzespane noce, przepłakane dni… były chwile kiedy nie było już sił, były takie, kiedy na wszystko brakowało czasu a chęci było wtedy co niemiara a były też i takie kiedy coś znacznie przekroczyło budżet i dalej brakowało już funduszy na kolejne niezbędne wydatki… Mimo wszystko z każdym takim problemem, mniejszym czy większym musieliśmy sobie jakoś radzić, musieliśmy iść do przodu. Nasza walka o marzenia nie była wcale łatwa, mimo, że wszystko tutaj tak może wyglądać. Pamiętajcie, że blog czy Instagram to tylko urywek danej sytuacji.

Kiedy trwała budowa ja byłam w trzeciej ciąży z dużymi problemami z kręgosłupem. Momentami ból mnie tak paraliżował, że nie mogłam przekręcić się na drugi bok. Trzecia ciąża dała mi nieźle popalić. Do tego Kinga i jej przedszkole, malutka Weronika, mieszkanie- zwyczajne życie, które toczyło się trochę obok budowy, która wtedy wydawała się najważniejsza. To na niej skupialiśmy wszystkie swoje siły, wszystkie swoje myśli, wszystkie fundusze. Na koniec ciąży z wielkim brzuchem przyjeżdżałam tutaj i ledwo co toczyłam się między ścianami. Mimo to niczego nie chciałam przegapić.  Każda chwila tutaj dodawała mi tyle energii, ciągnęło mnie tutaj nawet w tych gorszych dla mnie momentach. Miałam na głowie mieszkanie, obiady, przedszkole, dwoje dzieci u boku, trzecie w drodze, problemy z plecami, do tego był jeszcze przecież blog… ja tylko wiem ile nocy przesiedziałam zmęczona przed komputerem po całym wymagającym dniu… Łukasz pracował na etacie, nocki zarywał tutaj by skoro świt znowu jechać do pracy. Dzieci widziały go w tym czasie, kiedy brałam je za rękę i przychodziłam tutaj. Były też takie dni kiedy widziały go tylko na videorozmowie. Wiecie, zawsze było coś kosztem czegoś. Inaczej się nie dało. Nie mielibyśmy tego domu gdyby nie OGROMNA praca Łukasza, pomoc na budowie mojego taty, wsparcie naszych rodziców, nie byłoby tego domu gdyby nie moja wiara w marzenia, moja determinacja i zaangażowanie. Bo żeby powstał dom nie wystarczy kasa. Obok naszej budowy działo się jakby drugie życie, które mimo wszystko było podporządkowane cały czas budowie. Były obowiązki, różne zobowiązania, problemy, oczekiwania, czasem zwyczajne zmęczenie… a mimo wszystko stale szliśmy do przodu. Mało tego, bardzo rzadko na coś narzekaliśmy… nie skupialiśmy się na tym co nam przeszkadzało, bardziej skupialiśmy się na tym do czego dążymy. Bardzo dobrze wiedzieliśmy po co to wszystko robimy, dla kogo i w jakim celu. A to była najlepsza z możliwych motywacji!

Budowa domu to nie samo wyłożenie kasy na stół jak się większości może wydawać. Jasne, będzie dużo prościej kiedy masz tą kasę, zatrudniasz fachowców i tylko przyjeżdżasz sprawdzić czy wszystko się zgadza. Kiedy nie musisz albo nie chcesz być tu więcej niż powinieneś. Prościej będzie jeśli nie chcesz angażować się jakoś specjalnie w całe to wydarzenie a po prostu chcesz wybudować dom. Dla jednych taki dom będzie kolejnym działaniem w życiu, kolejnym, naturalnym krokiem, dla drugich wielkie marzenie, któremu trzeba pomóc, o które trzeba zawalczyć. My należeliśmy do tej drugiej grupy. Inaczej wygląda sprawa jak musisz mnóstwo spraw ogarnąć własnymi siłami, na maxa zaangażować się w całe to przedsięwzięcie.

U nas Łukasz ogarnął całą wykończeniówkę bez żadnego pojęcia o sprawie, bez żadnego doświadczenia. Wyobraźcie sobie jak bardzo musiał chcieć… do tej pory przecież wykańcza pomieszczenia. Wiecie, jestem pełna podziwu dla jego pracy, chęci i zaangażowania. Zawsze będę to doceniać i dziękować mu za to. Zawsze będę o tym pamiętać. Dla niego taki tryb dnia czy nocy wcale nie był relaksem. Brak snu, mała ilość czasu spędzonego z rodziną, zero wyjścia na piłkę czy mecz, ani godziny spędzonej leniwie na kanapie… ciągle coś! Mimo to, wcale nie zamierzam zapominać tu też o sobie. Każdy widział, chwalił i doceniał tutaj pracę Łukasza. Dużo mniej uwagi poświęcało się już mi… bo dom, dzieci, gotowanie, pranie i cała reszta bardzo przyziemnych obowiązków wydawała się w tamtym okresie dla wszystkich sprawą na mniejszą jakby skalę. W tym wszystkim musieliśmy zatem znaleźć jakiś balans. Musieliśmy się rozumieć, wspierać. Każde z nas wiedziało, że daje z siebie 300% i każde z nas musiało te 300% widzieć w drugiej osobie. Tylko my wiemy, ile siedziało w tym wszystkim pracy, chęci, determinacji i naszego zaangażowania.

Na końcówce ciąży śmiałam się, że po porodzie, prosto ze szpitala przyjadę na budowę. I wiecie co? Trochę tak było 🙂 Po wypisie poprosiłam Łukasza aby podjechał samochodem pod działkę, musiałam zobaczyć nasz dom po kilku dniach nieobecności, musiałam pokazać go naszej trzeciej córce. Kiedy byliśmy już pod bramą, nie wychodząc z samochodu powiedziałam do Dominiki „widzisz mała, tu będzie Twój dom, to dla Was to wszystko”. Patrzyłam na wielki postęp naszego domu i nie mogłam uwierzyć w całe to szczęście. Zdrowa córcia, trzecie dziecko.. rodzina w komplecie, dom na wykończeniu- czego mogłam oczekiwać więcej. Czułam, że to najlepszy etap w naszym życiu. Kilka dni po porodzie siedzieliśmy tu już wszyscy razem, cieszyliśmy się sobą, domem… Oczami wyobraźni widzieliśmy tu nasze wspólne poranki i chwile kiedy w piżamach kładziemy się tu wszyscy spać. Do tego momentu było jednak jeszcze baaaardzo daleko…

Pierwsza wizyta w komplecie na działce.

Nadszedł nowy dzień a wraz z nim wymagająca codzienność… tym razem już z trójką maluchów musiałam praktycznie radzić sobie na co dzień sama. Łukasz jechał do pracy skoro świt a zaraz po niej był już na budowie. Wracał w środku nocy, nad ranem, czasem nawet nie opłacało mu się wracać do mieszkania bo robił do rana i prosto stąd musiał pakować się znowu do pracy. To był dla nas hardcore. Wielokrotnie pokazywałam wam na Instagramie godzinę, w której coś się robiło właśnie po to aby pokazać wam drugą stronę medalu, drugą stronę budowy- tą wymagającą różnych poświęceń, mnóstwa pracy, wysiłku, zrozumienia, kompromisu…

Poniżej znalazłam ogrom ujęć z tego czasu… Zobaczcie ile tam się działo! Jak patrzę na te zdjęcia to czasem sama nie dowierzam, że daliśmy radę. Każdy, dosłownie każdy etap budowy od początku do końca przeżywaliśmy wspólnie, razem! Tu była spędzona każda wolna godzina- przed pracą, po pracy, przed przedszkolem, po przedszkolu… Wspólnie kręciliśmy tu filmy, robiliśmy zdjęcia i nowe materiały na bloga. Bo nie zapominajmy, przez cały czas budowy materiały pojawiały się systematycznie na naszej stronie. A co za tym idzie? W całym tym wirze obowiązków musieliśmy znaleźć jeszcze czas na aparat, kręcenie video, późniejszą obróbkę tych zdjęć czy montaż filmików…

… kończyły się wakacje a my żyliśmy myślą o pierwszych świętach na swoim.. Robiliśmy wszystko co się tylko dało. Spina była niezła a mimo to po prostu się nie udało. Wiecie, był jakiś niesmak, rezygnacja, chwila kiedy opadły ręce… Chwila zwątpienia nie wygrała jednak ze szczęściem, które przecież już w takim momencie było dla nas tym z kosmosu. Szybko podnieśliśmy się z tej „porażki”. Zamiast zatracać się w tym czego nie udało się osiągnąć, znowu zaczęliśmy myśleć co możemy zrobić dalej, z czym możemy ruszyć, co przyspieszyć. Każdego dnia skupialiśmy się na pozytywach. Od początku budowy założyliśmy sobie żeby cieszyć się tym co już mamy, punktem, w którym JUŻ się znajdujemy. I tak było! To co już było, co stało, jak wyglądało było przecież dla nas już wielką dumą!

Pamiętam jak dziś dużego, świecącego renifera, którego dostaliśmy od dziadków na Mikołajki- od razu trafił na okno narożne budowy. Matko! Taka głupia rzecz a byliśmy w ten widok wpatrzeni jak w obrazek! Wiecie, uwielbiam taką radość z rzeczy małych. Bardzo często Wam o tym opowiadam bo wszystkie takie małe rzeczy, małe chwile, momenty, małe gesty składają się w jedną całość tworząc coś wielkiego. I to był klucz do sukcesu tej budowy. Nie skupianie się na tym co złe, co nie po naszej myśli, co hamowało a na tym co już jest, co już stworzyliśmy, co przeżywamy, co dajemy z siebie. To na maxa nas umocniło.

 

Wiedzieliśmy już, że o choince w domu możemy zapomnieć a mimo to radości nie było końca. Pogodzeni z tą myślą działaliśmy dalej. Ja robiłam swoje, Łukasz swoje. Zmęczenie, walka z czasem, brak czasu dla siebie nie raz dawało nam w kość. Każdy dzień na budowie przybliżał nas jednak do tej wymarzonej chwili kiedy oddamy już na zawsze klucze od mieszkania z wynajmu. Świąteczne ozdoby kupione na święta 2018 łapały więc kurz w pudle a my dalej szliśmy przed siebie! Potem było już tylko lepiej. Podłogi, malowanie, łazienka, kuchnia… czuliśmy się bardziej u siebie niż kiedykolwiek. Każdego dnia zwoziliśmy już jakieś pudła. Przenosiliśmy swoje życie NA SWOJE. Z każdym wywiezionym z mieszkania kartonem czuliśmy co raz większą ekscytację. Od dawna czuliśmy się tu U SIEBIE bo całym serduchem byliśmy tu od samego początku. Od dawna czuliśmy się u siebie bo spędzaliśmy tu każdą możliwą chwilę. Zamiast kawy w mieszkaniu szliśmy z kawą na działkę. Zamiast obiadu w gronie córek, bez taty wybierałam wspólny obiad na budowie. To co mogłam wywoziłam jak najszybciej się dało. Tym samym od dawna przenosiliśmy się ze wszystkim tutaj by jak najszybciej tu tworzyć swoją codzienność.

Większość budowlanych czy wnętrzarskich zakupów robiliśmy wspólnie. Z trójką dzieci wybieraliśmy płytki, kupowaliśmy kominek, jeździliśmy po podłogę… Dziewczynki uczestniczyły we wszystkim od samego początku. Niewiarygodne jak to teraz procentuje- nie mogę nadziwić się tym, że one tak bardzo cieszyły się z powstawania podłogi, kupienia kominka czy blatów kuchennych! Doceniają teraz każdy nowy postęp na budowie… w domu… dzwonią do dziadków i opowiadają o schodach czy gotowej kuchni… a przecież to tylko dzieci, które mogłyby myśleć tylko o nowych zabawkach czy narzekać na mniej wspólnego czasu.. W każdą decyzję są zaangażowane i bardzo chętnie podejmują się tu różnych prac. Fajnie, że wszyscy pracujemy na to wszystko.

Brakuje mi słów, żeby napisać co czuliśmy kiedy zamknęliśmy po raz ostatni drzwi stancji. Kiedy zamknęliśmy ten etap za sobą, kiedy oddaliśmy klucze od mieszkania i mieliśmy tylko jedno miejsce, do którego możemy wrócić- NASZ DOM. Kwiatek w ręce, chomik na kolana, kartony pomiędzy… Nigdy nie zapomnę pierwszego wejścia w te progi bez przymusu powrotu do wynajmowanych kątów.

Dziś piszę ten wpis nie z budowy a z domu! Z naszego domu, z naszych czterech kątów. W końcu poczuliśmy, że chcemy podzielić się tym z Wami bo wiemy, że niektórzy przeżywali tą budową z nami od samego początku. To niewiarygodne jak ten temat Was porwał. Codziennie czytaliście, pisaliście, dzieliliście się z nami swoim doświadczeniem albo prosiliście o jakąś poradę. Codziennie śledziliście nasze losy, kibicowaliście nam, trzymaliście za nas kciuki. To była wspólna przygoda, która jakby nie patrzeć wciąż trwa! Przygoda, która zamyka pewien etap w naszym życiu ale również taka, która zacznie nowy, jeszcze lepszy dla nas czas. Była to przygoda, której nie sposób zapomnieć! W końcu będzie tu tak, jak zawsze chciałam żeby było.

Przed nami jeszcze cała masa pracy ale teraz będzie już inaczej… Leniwe poranki w piżamach, bieganie gołymi stopami po schodach, domowy rosół- to się dzieje! Tu i teraz! Każda chwila, każda sekunda, każdy wysiłek, każde poświęcenie, każda kłótnia, każde pocieszanie się, każdy zwątpienie, każda radość, każdy postęp i każda porażka była warta tej chwili- chwili, w której możemy powiedzieć „jesteśmy u siebie”. To nie była łatwa droga, zdecydowanie. Wycisnęła z nas wszystko co tylko mogła a my mimo wszystko daliśmy radę! Z uśmiechem na twarzy, z wielką wiarą i determinacją poszliśmy po swoje! Nie zamieniłabym niczego co działo się po drodze na nic innego, lepszego, mniej wymagającego. Nie oddałabym za nic żadnej porażki, żadnych łez i żadnej kłótni, serio. Nie było chwili żebyśmy pomyśleli „po co nam to było”, nie było sekundy żebyśmy żałowali podjęcia się tego wyzwania. Dziś wiemy jak bardzo byliśmy silni w tym czasie, razem i osobno.

Do domu z katalogu brakuje nam jeszcze bardzo dużo. Mamy do wykończenia prawie całą górę więc cały ogrom pracy jeszcze przed nami. Musimy skończyć schody, pokoje, łazienkę górną… Mamy zupełnie nie ruszoną pralnię i pokój Kingi…  W tym roku wyjmiemy jednak zakurzone ozdoby kupione na „Pierwsze Nasze Święta Na Swoim”, ubierzemy choinkę, zrobimy Święta u Siebie! Wciąż nie mogę w to uwierzyć! Będziemy przeżywać pierwsze posiłki na swoim, pierwsze imprezy, poranki i noce… wszystko będzie takie nowe, takie inne, takie nasze…

Poczucie spełnienia, poczucie zrealizowanego marzenia, stworzenia takiego miejsca naszej rodzinie, do którego zawsze będziemy mogli wrócić, pod dachem, którego zawsze będziemy mogli się schronić, zwierzyć, wygadać, wybawić, wspólnie pobyć jest bezcenne. O tym nie da się opowiedzieć i tego nie da się napisać w taki sposób żeby wyrazić te wszystkie emocje choć bardzo mocno się staram to zrobić przez co może być tu trochę chaotycznie.

Tak więc oprócz najbardziej oczywistych kwestii rodzinnych takie miejsce daje nam w końcu możliwość realizowania się i rozwoju związanego z blogiem, który jest z nami od lat i który jest dla nas bardzo ważny. W końcu będę miała na wszystko miejsce, możliwości, przestrzeń. W końcu będziemy mieli tu swoje biuro, miejsce w całości poświęcone naszej internetowej przestrzeni, gdzie będziemy tworzyć nowe wpisy, nowe materiały, nowe akcje. Nareszcie odkryję przed Wami swoje zajawki, pomysły i to co siedziało mi w głowie od dawna. Będziemy gotować, urządzać, dekorować, focić…bardzo mocno skupimy się na wnętrzach, domu, rodzinie i całej okołodomowej przestrzeni. Przed nami przecież jeszcze całe ogarnięcie ogrodu! Mam teraz tyle pomysłów i tyle chęci do działania, jakich nigdy nie miałam. Myślę, że ten dom będzie w każdej dziedzinie poruszanej na blogu punktem wspólnym. Mam więc w planach zasypywanie Was teraz nowymi materiałami, wpisami, zdjęciami, pomysłami DIY, nowościami zakupowymi, domowymi gadżetami i fajnymi rozwiązaniami na ogarnięcie domowej przestrzeni. Będzie tez dużo planowania i codziennej organizacji czasu, mnóstwo inspiracji ale i praktycznej wiedzy. Mam nadzieję, że jakość ale i wartość tego miejsca będzie teraz zupełnie inna i będzie to mocno zauważalne.

Z tego miejsca gorąco zachęcam Was do śledzenia nas na Instagramie bo tam będzie najwięcej z naszej codzienności- NASZ INSTAGRAM- ŚLEDŹ NAS NA BIEŻĄCO, KAŻDEGO DNIA!

Myślę, że najważniejsze Wam napisałam i o najważniejszym opowiedziałam. Listopad mam zapełniony pomysłami na wpisy dotyczące właśnie domowej przestrzeni i przygotowywania się do magii świąt. Nasze w tym roku będą bardzo wyjątkowe.

…Pod swoim niebem, na swojej ziemi… U SIEBIE- jesteśmy!

budowa domu co u nas na swoim nasz dom nasza budowa u siebie

Zobacz również

O nas

Witaj na najpopularniejszym blogu rodzinnym na Lubelszczyźnie.
Nasz blog to lifestylowy blog rodziny wielodzietnej, która pewnego dnia postanowiła spełnić swoje marzenia a to miejsce ma być początkiem tej niesamowitej historii...
Witaj na blogu Ewy, Łukasza, Kingi, Weroniki i Dominiki - rodziny, która dzięki temu miejscu odkryła wspólne pasje i zainteresowania.