Kiedy powoli przypominam sobie, co to znaczy "wolny czas"... Kiedy powoli przypominam sobie, co to znaczy "wolny czas"...

27/02/2021

Ewa

Kiedy powoli przypominam sobie, co to znaczy „wolny czas”…

Kiedy powoli przypominam sobie, co to znaczy „wolny czas”…

,Witaj w kolejnym wpisie. Wiesz… tak sobie pomyślałam, że piątki to idealne dni na lżejsze wpisy o życiu. Możemy je nazwać „wpisami weekendowymi”, takimi, które możesz przeczytać dzisiaj, jutro lub przy bardziej leniwej niedzieli, jeśli taką w ogóle masz. No właśnie… Ja powoli przypominam sobie co to znaczy wolny czas…

a kiedy wspomniałam o tym na naszym Instagramie i tylko trochę nakreśliłam ten temat, dostałam od Was tyle zwrotnych wiadomości, że chyba sama się tego nie spodziewałam… I nie były to krótkie, rzucone na szybko zdania w odpowiedzi na jedno, krótkie, 15-to sekundowe stories, a całe historie z Waszej codzienności.

Poświęciłam temu sporo czasu. Na każdą taką wiadomość chciałam odpowiedzieć również nie jednym i nie dwoma zdaniami. W końcu zwierzaliście mi się z niesamowicie trudnych sytuacji, w których przyszło Wam się odnaleźć. To niesamowite, że w jednym, króciutkim filmiku, w którym poruszyłam temat wolnego czasu i podziału obowiązków odnalazłam mnóstwo Waszych historii, w których totalnie identyfikowaliście się z tym co było tam napisane.

Pomyślałam więc, że warto ten temat poruszyć tutaj, na blogu, gdzie można więcej wyrazić, więcej napisać i więcej przybliżyć drugiej osobie bo nawet jeśli tego nie skomentujesz, nie udostępnisz, głośno nie powiesz „mam tak samo”, to wiem już, że po cichu spora część z Wam odnajdzie się w tym co tutaj napiszę.

O czym pisałam na stories? A no o tym, że okres budowy i wykańczania naszego domu był najbardziej wymagającym czasem w naszym wspólnym, rodzinnym życiu. Bo to nie było tak, że ktoś do nas przyszedł i nam zbudował, a potem ktoś się znowu pojawił i wykończył nam wszystko na tip top. Nie było tak, że weszliśmy na gotowe, zrobione, nowiutkie, świeżutkie… Pamiętajmy też, że oprócz samej budowy było też inne życie… praca Łukasza, dwoje dzieci u boku i trzecie w drodze, blog… no działo się wtedy.

Wszystko co robił tutaj Łukasz, robił albo przed, albo po pracy. To wszystko było więc jakby z doskoku… łapanie godzin, których tak naprawdę ciągle brakowało. Fizyczna praca po nocy albo już z samego rana przed etatem. Wyciąganie tego czasu albo z czasu spania, wiecznie kosztem innych obowiązków, które w tym czasie spadły wyłącznie na mnie. Łukasza praktycznie w domu nie było, w sensie na wynajmie prawda.. bo domem nazywaliśmy już wtedy TO miejsce 🙂 Skoro Łukasz był tutaj ja musiałabym być tam… z brzuchem, z przedszkolem Kingi, z Weroniką, blogiem, domowymi obowiązkami, gotowaniem, sprzątaniem nooo… zajęłam się więc ogarnianiem życia trochę jakby w pojedynkę bo wiesz…

no jasne, że Łukasz mógł być obok i tak jak ja wykonywać część z tych rzeczy… no też nie było tak, że nie robił niczego w mieszkaniu czy przy dzieciach. U nas zawsze był podział obowiązków, zawsze się w nich wspieraliśmy i uzupełnialiśmy. W tamtym czasie również tylko wyglądał on wtedy po prostu inaczej. Mieliśmy wtedy wybór… albo on jest przy mnie albo na budowie. Albo pomaga tu albo robi tam. Albo jest mi łatwiej, lżej, przyjemniej albo budowa idzie do przodu. Albo myje łazienkę, gotuje obiad, odkurza albo ociepla poddasze, kładzie płytki, maluje ściany.. wiesz o co chodzi? To była kwestia wyborów i decyzji, które musieliśmy świadomie razem podjąć. Nikt z nas nie robił czegoś więcej czy lepiej… po prostu każdy robił „swoje”, każde z nas wiedziało po co to robi, dlaczego i w jakim celu…

To był tez czas, w którym każdy widział jakby te postępy budowlane nie… wszystko szło do przodu, wszystko się zmieniało… widać było tą włożoną pracę Łukasza, to poświęcenie i ten cały „wolny CZAS”, który poświęcał tutaj. Nikt nie patrzył co robię w tym czasie ja… to było takie jakby no naturalne, nie? On jest tutaj, chcieliście dom, chcecie mieszkać to jakby nie narzekaj. I nie narzekałam, serio. Robiłam swoje jak maszyna. Posty na bloga potrafiłam pisać do 1, 2 w nocy bo w ciągu dnia to wiecie, przedszkole jednego dziecka, drugie dziecko obok, trwająca sobie trzecia ciąża i różne związane z nią dolegliwości a do tego obiady, porządki i te sprawy..

Tylko, że my TAAAK cieszyliśmy się tą budową i każdym choćby najmniejszym postępem na niej, że wtedy się też o tym nie myślało. Taki podział przyjęliśmy, tak działaliśmy, każdy robił swoje. Każdy włożył w tym czasie całe serducho i całe pokłady swojej energii i swoich możliwości w te działania. Nie było lekko.

To jeden z najcięższych i najbardziej wymagających okresów w naszym życiu a jednocześnie jeden z najwspanialszych, jak nie w sumie ten właśnie NAJLEPSZY. W końcu dwie, zdrowe, cudne córcie, trzecia w drodze… budowa domu, naszego miejsca na ziemi… no działa się dla nas jakby historia.

I teraz nawiązując do tego wolnego czasu… to wiesz.. my wtedy nie wiedzieliśmy co to w ogóle znaczy. Jak ktoś nam mówił „o super, idzie weekend”, „o dzisiaj super film w tv”, „dzisiaj kino”, „jutro książka” to dla nas było to jakąś abstrakcją! My nie mieliśmy takiego czegoś…

Potem urodziło się trzecie dziecko i tych obowiązków nagle zrobiło się jeszcze więcej. Potem przeprowadzka na swoje, wymarzone… a jednak trwająca w tym wszystkim wykończeniówka! Troje dzieci w domu, a tu ciągle coś się tarło, wierciło, malowało, montowało… tego sprzątania zrobiło się jeszcze więcej no bo przecież nie można mieszkać wdychając cały ten pył… I to tak sobie trwało…Niby byliśmy już tutaj u siebie ale ja wciąż musiałam ogarniać tą codziennośc, to rodzinne życie a Łukasz wciąż CIĄGLE, non stop musiał coś tutaj działać. Bo znowu.. albo mógł sprzątać, odkurzać, bawić się z dziećmi albo no… dążyć do tego aby jak najszybciej to się skończyło, nie?

I nagle przyszła TA sobota, w lutym, tego roku! Kiedy biorę się za odkurzacz a Łukasz mówi „daj ja to zrobię”, kiedy ja biorę się za gary a on mówi „spoko, ja dziś ugotuję”… To było taaaakie dziwne! Nie zrozumie ten, kto nie przeżył właśnie podobnych chwil i nie mówię tu tylko o sytuacji, w której ktoś się buduje bo z Waszych wiadomości i opisów takich sytuacji rozumiem, że w wielu innych przepadkach dzieją się też takie rzeczy… Przyszła pora kiedy w trzy godziny, wspólnie wysprzątaliśmy całą chatę, zrobiliśmy wszystko to, co było do zrobienia a na zegarze była godzina 12! No szok.. my staliśmy niedowierzając chyba sami, że tak się da! Że jakby nic nie pili, nic nie czeka, coś może być zrobione ale jakby nie musi, rozumiesz?

To może wydawać się teraz trochę nawet śmieszne i takie też trochę jest ale w tamtej chwili, w tamtym dniu my naprawdę nie mogliśmy się odnaleźć. I tak jest do teraz… pojawił się wolny czas a my rozglądamy się jednak po kątach co by tu jeszcze… gdzie coś poprawić… gdzie coś się kryje, bo na bank takie coś jest. A może tu… a może tam… na siłę szukamy tej domowej, budowlanej roboty… to trochę głupie… i śmieszne… i dziwne…. i fajne.

I to nie jest tak, że teraz już mamy wszystko… Przed nami jeszcze wiele do zrobienia i w domu i wokół niego ale to nie jest już nic takiego, z czym trzeba pędzić, z czym nie da się poczekać, bez czego nie można się obejść. Czujemy, że zamknęliśmy ten rozdział. I jasne, w życiu będą jeszcze bardziej wymagające momenty. Takie, w których coś będzie robiło się kosztem czegoś, na pewno. Nie wierzę jednak, że będzie on porównywalny do tamtych czasów, nie ma opcji.

Pojawił się więc wolny czas na serial, na wspólne wieczory filmowe, na dłuższe spacery, na wspólną zabawę. NAWET na ten czas tylko dla siebie…  gdzie ja coś sobie skrobię, czytam, wymyślam, gdzie Łukasz gra w durnowatą gierkę albo wspólnie wszyscy godzinami gramy w planszówki. Pojawił się wolny czas na „nicnierobienie”. Zrobiło się fajniej. Pojawiła się jakaś nowa przestrzeń, w której nie ma przymusu robienia czegoś, nie ma tego pędu, tej presji… Wszystko jest jakby już łatwiejsze, bardziej przyjemne, jakieś takie ludzkie. To jest chyba to o czym kiedyś mówili inni… ten prawdziwy, wolny CZAS.

I tak sobie teraz myślę wiesz… było warto! Naprawdę było warto! Gdybym miała jeszcze raz to przeżyć to niczego nie ujęłabym z całej tej naszej historii. Było też ciężko, nie powiem, że nie… i mi i Łukaszowi i dzieciom na pewno też. Ale to wszystko było tego warte! I znowu Wam powiem to, co powtarzam kiedy tylko pojawia się ku temu okazja… o tej radości z rzeczy małych. Cieszcie się małymi chwilami, małymi postępami, małymi krokami, które stawiacie w przód, nie ważne w jakiej dziedzinie. Nas to uratowało. Nam to dawało siłę. Dzięki temu nie narzekaliśmy na bardziej wymagający czas a cieszyliśmy się tym, że stoi za tym coś, do czego dążymy. Doceniajcie te chwile ciężkiej pracy, swoich poświęceń, wyrzeczeń bo przyjdzie taki moment, który Wam to wszystko wynagrodzi.

Musisz w to uwierzyć.

Zobacz również

O nas

Witaj na najpopularniejszym blogu rodzinnym na Lubelszczyźnie.
Nasz blog to lifestylowy blog rodziny wielodzietnej, która pewnego dnia postanowiła spełnić swoje marzenia a to miejsce ma być początkiem tej niesamowitej historii...
Witaj na blogu Ewy, Łukasza, Kingi, Weroniki i Dominiki - rodziny, która dzięki temu miejscu odkryła wspólne pasje i zainteresowania.