Wspólne posiłki przy jednym stole to moje marzenia jeszcze z dzieciństwa…
Na zawsze już w mojej pamięci zostaną wspólne śniadania, które moja mama przygotowywała nam każdego dnia. W sobotę czy niedzielę były zawsze te bardziej wypasione choć tak jak piszę, one zawsze były tak wspaniale przygotowane i podane, że nierzadko dziwiłam się, że mamie się tak w ogóle chce. Zwykła jajecznica, pomidory czy ulubiona kukurydza w majonezie były tak podane na stole, że jedliśmy je już oczami. Jako nastolatka zastanawiałam się nie raz po co tyle szykować a może bardziej po co w ten sposób… przecież chleb każdy może wziąć z woreczka a pomidora pokroi sobie każdy sam na talerzu. Oh, o ile mniej zmywania zostawałoby wtedy dla taty…
Czasami złościłam się kiedy tata na raz wołał nas wszystkich na obiad… przecież każdy mógł sobie zaraz odgrzać w razie czego… A kiedy już podgrzał tą zupę to od razu wołał „nie będę 10 razy podgrzewać”. Wszyscy na raz szliśmy wtedy do kuchni, nierzadko z fochem na buzi i siadaliśmy do wspólnego posiłku. Oczywiście, nie zawsze mogliśmy pozwolić sobie na wspólne posiłki- to naturalne ale to właśnie te rodzinne chwile zostały w mojej pamięci nie te, kiedy każdy zaglądał do kuchni o innej porze- a przecież i tak bywało nie raz.
Chwila kiedy zrozumiałam o co im w tym wszystkim chodziło była bezcenna a lekcja jaką wynieśliśmy na przyszłość nieoceniona.
Pamiętam wszystkie święta, imieniny, spotkania rodzinne kiedy stół w naszym domu wyglądał jak z pięknego obrazka. Obrusy, bieżniki, zawsze idealnie dopasowane stroiki, świece..mama zawsze przywiązywała do tego wielką wagę. Na Wielkanoc zawsze było dużo żółtego koloru, na Boże Narodzenie dokorowaliśmy dom na czerwono i złoto… W każdym kącie była namiastka wyjątkowości danego dnia czy okazji… Kiedy byłyśmy z siostrą starsze, same wyszukiwałyśmy ciekawych pomysłów i podsuwałyśmy je mamie. Tak jest zresztą do tej pory. Rodzinny dom zawsze kojarzyć mi się będzie z dbałością o takie szczegóły.
Kiedy zaczęliśmy wynajmować z Łukaszem mieszkania dobijały mnie stancje, które totalnie odbiegały od tego obrazu. Ciemne kuchnie, brak stołu, przy którym można zjeść, rozpadające się meble, wszystko z innej bajki… W gorszych chwilach wmawiałam sobie, że dojdziemy do punktu, w którym będziemy na swoim a moja kuchnia będzie jak z bajki, jak z Pinteresta! Zarzekałam się, że „na swoim” będzie największy stół jaki się tylko pomieści, wspólne posiłki to będzie codzienność, meble będą czyste, piękne i nowe… jak z katalogów a każdy szczegół i dodatek będzie idealnie zgrywał się z całą resztą. Nigdy nie porzuciłam tego marzenia i kiedy powiedziałam Łukaszowi o pomyśle z działką i budową domu a on spojrzał na mnie jak na dziecko, które marzy o czymś czego i tak mieć nie może, jeszcze bardziej się zawzięłam.
„Będziemy mieć dom, zobaczysz! Będę mieć wymarzoną kuchnię a stół będą robili nam na zamówienie bo takiego dużego nie kupisz w zwykłym sklepie!”
I mam. Nooo prawie mam.. ale już bliżej niż dalej! Mam dom, kuchnia się robi, choć już wygląda jak odzwierciedlenie moich największych marzeń a stół.. cóż, robili nam na zamówienie i po pełnym rozłożeniu zajmuje całą długość od jadalni aż po salon! A nie mówiłam? Teraz dobieram każdy słoiczek, każdy wazonik, każdy talerz i widelec pod kolor- uwielbiam to!
Każdego dnia pracujemy nad realizacją swoich marzeń. Nie ważne czy tych małych czy wielkich. Każde spełnione, choćby najmniejsze marzenie nakręca mnie jeszcze bardziej. Ja od zawsze chodziłam z głową w chmurach. Miałam wielkie marzenia, które nadal są niespełnione i nad którymi nadal pracuję bo mocno wierzę, że przyjdzie na nie pora. Nie raz szłam pod prąd, nie raz moje decyzje nie podobały się rodzicom albo Łukaszowi… ale ZAWSZE wiedziałam, że robię dobrze nie dlatego, że zawsze były to decyzje trafne, ooo nie! Ale dlatego, że zawsze były one zgodne ze mną i z tym co czułam pomimo wielkich obaw, które naturalnie miałam.
Dziś pokazujemy wam jedno z takich marzeń. Dziś mamy swoją wymarzoną jadalnię i wielki stół, przy którym nie zabraknie dla nikogo miejsca. Zaczynamy przygodę z rodzinnymi posiłkami i dziś to ja staję się tą mamą, która będzie mocno walczyła o to, żeby to miejsce zawsze nas scalało, o to, żebyśmy spotykali się tu i przy zwyczajnej jajecznicy mogli życzyć sobie udanego dnia a przy gorącym obiedzie mogli porozmawiać o tym jak nam minął dzień, o tym kto nas wkurzył, co nam poszło nie tak albo z czego jesteśmy dumni.
Bardzo chętnie przypomnę wam ten wpis- wpis z wizualizacją jadalni. Potem, pokazaliśmy wam podłogę w naszym domu- wpis Quick Step na salonach, następnie robiliśmy wspólnie betonową ścianę- zobacz wpis z realizacji a zaraz po nim pokazaliśmy wam nasz wybór zasłon i firan do całego tego pomieszczenia- wpis granatowe zasłony w salonie.
Po ostatnim wpisie zapowiedziałam wam materiał z realizacji jadalni. I oto on! Tak prezentuje się nasza jadalniana przestrzeń.
Tak jak wspominałam, w naszej jadalni głównym bohaterem na pewno będzie nasz stół. Początkowo zastanawiałam się nad drewnianym stołem na metalowych nogach ale kiedy znalazłam możliwość zrobienia szarego szybko zrezygnowałam z tamtego pomysłu. Nigdy, u nikogo w domu, ba! nawet w necie nie widziałam inspiracji i realizacji z szarym stołem w jadalni. Nasz stół ma na co dzień 2,5 metra! natomiast po całkowitym rozłożeniu osiąga 5,5 metra! Pisałam wam również, że zajmuje on wtedy całą długość tego pomieszczenia więc na imprezy i duże spotkania rodzinne będziemy stawiać go w wersji prostopadłej do ściany.
Po zakupie stołu… matko ile ja nocy nie przespałam z jego powodu! Zwyczajnie nie mogłam przestać o nim myśleć i się go doczekać. Kiedy przyjechał na budowę, Łukasz z tatą musieli go rozłożyć bo zwyczajnie nie mogłam wytrzymać 🙂
Taaak, wracając do tematu… Po zakupie stołu przyszedł czas na krzesła. Długo nad nimi myślałam bo od zawsze moim marzeniem były te patyczaki ale w międzyczasie widziałam fajne pomysły z połączeniem różnych rodzajów krzeseł. Ostatecznie zostaliśmy przy 1 założeniu. Nastawiliśmy się na zakup normalnych, drewnianych krzeseł po czym… znaleźliśmy takie jakie szukaliśmy tylko, że w wersji… plastikowej i to w rożnych kolorach! Boże, dziękuję Ci za tą decyzję! Jasne, drewniane to klasa sama w sobie ale przy tych małych szkrabach takie rozwiązanie okazuje się być idealnym. Krzesła mają drewniane nóżki i zupełnie nie przypominają plastiku. Połączenie trzech kolorow krzeseł wygląda moim zdaniem oryginalnie i nietypowo. Krzesła czyszczą się idealnie a ja nie będę dostawać zawału za każdym razem kiedy na nie będziemy siadać. Zdecydowanie wygrała tu strona praktyczna i baaardzo chwalę sobie tą decyzję. Może za jakiś czas przyjdzie pora na drewniane a te pójdą na taras… zobaczymy.
Nad stołem musiały zawisnąć czarne, loftowe lampy i takie też znalazłam z Ikea. Taaak mi się spodobały, że takie same postanowiłam wybrać do kuchni. Oba pomieszczenia świetnie do siebie teraz nawiązują- nieskromnie napiszę, że bardzo podoba mi się ten pomysł.
Naszą jadalnię „tworzy” również betonowa ściana. Jest jej mocnym, konkretnym i prze-pię-knym akcentem. Stale nie mogę się na nią napatrzeć. Na początku miał być standardowy, jasno szary kolor ale… taki ma większość 🙂 Postanowiliśmy trochę zaryzykować i pójść w ciemną stronę mocy haha Teraz uważam, że z jasną szarością zupełnie nie miałabym TEGO efektu.
W wizualizacji jadalni mogliście zobaczyć też dwie duże, białe witryny. Postanowiliśmy zrobić jedną i myślę, że tak już zostanie. Oczywiście wybrałam swój upragniony model Hemnes z Ikea. Witryna oprócz fajnego wyglądu, który pięknie wpisuje się w styl domu, jest bardzo praktyczna. Bardzo zależało mi na tym aby taka komoda miała zarówno przeszklenia jak i szuflady. Jej wielką zaletą jest również to, że nie jest ona głęboka przez co nie zabiera dużo miejsca.
Jak widzicie wyposażenie witrynki jest również pod kolor 🙂 Postanowiłam zakupić sobie błękitną zastawę obiadową, dobrałam sobie różowe kubki i dziecięce kubeczki dla dziewczyn w tej samej kolorystyce. Korzystanie z nich to sama przyjemność 🙂
Na koniec zostawiłam mały-wielki akcent czyli mój ostatni zakup, który pokazywałam wam zresztą już na instagramie. Moja palma to kolejne małe marzenie, które było na dłuuuuugiej liście tego typu rzeczy. Dobrałam sobie do niej bambusową osłonę a Łukasz wrzucił wtedy jeszcze do koszyka niebieską konefkę haha (pod kolor).
ahh, zapomniałabym! Na wyjściu z kuchni, tuż przy jadalni możecie zobaczyć nasz zegar. To prezent dla mnie, który otrzymałam na Dzień Mamy. Zegar jest dwustronny a w tym miejscu widać go świetnie i z jadalni i z salonu. Poza tym godzinę możemy dojrzeć również z holu jak i wyglądając lekko z kuchni. Jego styl idealnie pasuje do reszty a mi samej kojarzy się z … Harrym Potterem i starym dworcem 🙂
I proszę! MAMY TO!
Tym sposobem urządziliśmy sobie naszą jadalnianą przestrzeń. Nasze granatowe zasłony cudnie podkreślają występujące w jadalni kolory, z każdym pięknie współgrają, pięknie podkreślając przy tym pastelowe dodatki. Nie ukrywam, że mam tu wszystko czego potrzebuję, co lubię i w czym gustuję. Jadalnia wyszła jeszcze lepiej niż w samej wizualizacji. A poza tym … spójrzcie poniżej…
A, żew dom to jeszcze budowa możecie zobaczyć na tym zdjęciu poniżej… beton i wiszące kable- duet idealny haha 🙂
Stół/ krzesła- tutaj
Betonowa ściana- tutaj
Firany i zasłony-tutaj
Podłoga- tutaj
Lampy/ Kwiat/ Witryna- tutaj
Zegar- tutaj
Silikonowe talerzyki i miseczki – tutaj