Dzieci na budowie czyli jak radzimy sobie na tym etapie życia łącząc i godząc ze sobą te kwestie. Dzieci na budowie czyli jak radzimy sobie na tym etapie życia łącząc i godząc ze sobą te kwestie.

03/03/2018

Ewa

Dzieci na budowie czyli jak radzimy sobie na tym etapie życia łącząc i godząc ze sobą te kwestie.

Dzieci na budowie czyli jak radzimy sobie na tym etapie życia łącząc i godząc ze sobą te kwestie.

Do dzisiejszego wpisu zainspirowała mnie niedawna wiadomość naszej czytelniczki, która wysłała nam pytanie o to jak radzimy sobie podczas budowy mając trójkę dzieci. Przyznam, że nie była to jedyna wiadomość z takim zapytaniem a właściwie dlatego, że jest to kolejna prośba o przybliżenie wam tego tematu, postanowiłam do tego przysiąść.

Zacznijmy od tego, że budowę domu rozpoczęliśmy mając dwójkę dzieci u boku i trzecie w drodze.

Było lato. Na dworze były upały a to z kolei nie za bardzo sprzyjało dobremu samopoczuciu kobiety w końcówce ciąży. Do tego wszystkiego dochodziło dwoje dzieci, które w tym okresie nie miały szkoły czy przedszkola, po prostu każdy jeden dzień spędzały ze mną. One również potrzebowały uwagi, wspólnego czasu i organizowania rozrywki. Łukasz w tym czasie był na etacie więc więcej go w domu nie było niż był. Do tego wszystkiego dochodziły sprawy związane z organizacją codzienności- zakupy, obiady, sprzątanie, sprawy urzędowe, sprawy związane z załatwianiem formalności dotyczących budowy domu. No i gdyby tego było mało- blog. Pisanie tekstów, wyjazdy na sesje zdjęciowe, odpisywanie na wiadomości, obróbka zdjęć, pozostałe konta, na których również „trzeba” istnieć. Trochę tego było ale teraz jest przecież jeszcze więcej. Urodziła się Dominika, doszły nowe obowiązki. Budowa domu trwała, TRWA w najlepsze.

Od początku wiedziałam, że nie mogę przegapić żadnego etapu budowy naszego wymarzonego domu. Wiedziałam, że nie będę siedziała w domu w czasie kiedy tam będzie działo się przecież tak wiele. Nie chciałam odpuścić nawet najmniejszego postępu. Nie wyobrażałam sobie nie widzieć tego wszystkiego na własne oczy. Przecież tam powstawał właśnie nasz dom!

Takie nastawienie strasznie mnie motywowało do tego aby skupić się bardziej na tych wydarzeniach, na całej tej pozytywnej sferze naszego życia bardziej niż na tym żeby narzekać na przykład na opuchnięte nogi, bolący brzuch czy nadmiar obowiązków. Do tej pory śmieję się, że budowa domu idealnie wstrzeliła się w okres ciąży bo dzięki niej byłam w ciągłej euforii, ciągłym podekscytowaniu… Zamiast narzekać ja wyobrażałam sobie chwile spędzone w naszym domu. Chwile kiedy na świecie pojawi się Dominika a my w komplecie zamkniemy etap budowy stanu surowego. Każdego dnia coś się działo. Każdego dnia mogliśmy na własne oczy obserwować jak spełnia się nasze największe, rodzinne marzenie.

Jasne, decyzja o tym wiązała się z tym, że każdego dnia musiałam wstawać o wiele wcześniej by na przykład zorganizować obiad czy nadrobić domowe porządki. Wiązała się z tym, że z dziećmi pod pachą, ogromnym brzuchem i stosem zabawek leciałam na budowę by choć na chwilę móc spojrzeć na kolejne kroki budowy. Każdą ale to każdą wolną chwilę spędzaliśmy tam. Każdy wolny dzień Łukasza od pracy wiązał się z tym, że wychodziliśmy rano na działkę, jedliśmy na niej obiad, organizowaliśmy tam czas dzieciakom jak tylko mogliśmy aby wieczorem dopiero wrócić do mieszkania wszystko po to aby takie chwile zwyczajnie nam nie umknęły.

Kiedy Łukasz pracował potrafiliśmy pojechać tam już o wschodzie słońca. Zbieraliśmy dwoje dzieci, szykowaliśmy siebie, by choć na chwilę tam być a kiedy już wracał z pracy, my już musiałyśmy być gotowe by sprawnie zejść, wskoczyć do samochodu i znowu, na kolejne choć 15 minut pojawić się i ogarnąć co, jak i gdzie.

Nie wspomnę o tym, że kiedy dziewczynki szalały u dziadków czy spały u babci na maxa wykorzystywaliśmy te momenty. Nigdy nie zapomnę nocy kiedy byliśmy sami w mieszkaniu i nagle postanowiliśmy pojechać na budowę. Było już ciemno, późno a na niebie pojawiła się piękna pełnia. Wypadłam w dresie, bez makijażu, praktycznie już w piżamie… z wielkim brzuchem na czele i Łukaszem u boku. Staliśmy w miejscu gdzie pojawić miał się taras, patrzyliśmy na pełnię i nie mogliśmy uwierzyć, że to się dzieje naprawdę! Z latarką w ręce oglądaliśmy wtedy efekty prac ekipy. Wtedy też powstały schody a ten etap jeszcze bardziej podsycił całą atmosferę.

Nigdy nie zapomnę powstawania fundamentów, zabawy dzieciaków w wykopanych dołach, które już wtedy były zarysem całego domu. Psa, który jak wpadł na działkę nie mógł się nadziwić tym wszystkim zmianom. Nigdy nie zapomnę tych wszystkich wypadów, przyjazdów koparek, działań ekipy i właśnie tych dzieci na budowie…

Wiecie co? My od początku chcieliśmy aby one uczestniczyły w każdym etapie budowy domu. Dla nas więc nie było problemem ich zabranie na budowę bo dla nas naturalne było to, że chcemy żeby one to wszystko również widziały. Po nocnej wizycie na działce, kiedy już opowiedzieliśmy dziewczynom o naszym nocnym wypadzie, Kinga nie mogła nam tego darować. Kolejnej nocy zebraliśmy się tym wszyscy razem by one również mogły to przeżyć. Łukasz przygotował dziewczynom latarki, które zaczepić sobie mogły na czołach by w czasie kiedy większość dzieci kładzie się do łóżek one mogły przeżyć jedyne w swoim rodzaju emocje. Ile było wtedy radości, podekscytowania- tego tu się nie da opisać słowami! Byliśmy tam wtedy może 10, może 15 minut ale nie pytajcie czy nam się wtedy chciało… czy chciało nam się ubierać, zbierać dzieciaki, czy chciało mi się z tym brzuchem i to po nocy… To było dla nas tak wspaniałym doświadczeniem, że na samą myśl tych wspomnień kręci mi się w oku łza.


Ten dom tworzymy przecież dla nich, dla nas, dla całej naszej rodziny!


Były w trakcie wykopywania fundamentów, powstawania ścian, schodów… potem piętra, dachu… Były podczas wstawiania okien i teraz, podczas prac związanych z instalacjami, też były. Kiedy musisz, kiedy chcesz, kiedy nie ma innego wyjścia zawsze znajdziesz jakieś rozwiązanie. Naszym była decyzja o tym, że podczas budowy jesteśmy w tym wszyscy, razem.

Kolejną kwestią jest to, że podczas naszej budowy praktycznie zawsze są z nami albo znajomi nam ludzie albo z dobrego polecenia, tacy, którym na swój sposób można zaufać. Nie czuliśmy presji bycia w każdej minucie budowy by kogoś pilnować czy patrzeć komuś na ręce. To dawało nam swojego rodzaju wewnętrzny spokój, że wszystko idzie dobrze, zgodnie z planem czy założeniami. A to jest już baaardzo dużo. Naprawdę.

Inną znowu sprawą jest to, że nasze dziewczyny są bardzo samodzielne, potrafią się zająć sobą kiedy trzeba, potrafią nie przeszkadzać i słuchać tego co do nich mówimy. To też bardzo wiele bo dziewczyny nigdy nie wpadły ekipie pod nogi, nie trzeba było ich ganiać, uważać. Zawsze były blisko nas, zawsze pytały… wiedziały na ile mogą sobie wtedy pozwolić. Dzięki temu nasze wizyty na budowie, na działce były i są dla nas ogromną przyjemnością.

Nigdy nie zapomnę tych butów pełnych piasku, mokrych od basenu plecaków, przemoczonych spodni, kaloszy, brudnych kurtek, czapek… Włosów, z których co chwila sypał się piach, brudnych rączek, buziek…tego błota i tych uśmiechów nigdy nie zapomnę, tej radości i tego szczęścia, że mogliśmy tam być wtedy razem. Nigdy nie zapomnę tych kąpieli po każdej wizycie na działce, tej pralki chodzącej non stop po każdej, choćby najkrótszej wizycie na budowie. Nie zapomnę tego jak padały w swoich łóżkach i zasypiały w minutę a rano pytały „A dziś pójdziemy na działkę?”

Tony ubrań, wieczne przebieranie, ubieranie, rozbieranie, pakowanie, rozpakowywanie, jeżdżenie… Słońce, deszcz, wiatr, śnieg czy mróz… daliśmy radę! DAJEMY RADĘ!


Pamiętam ostatnie przed porodem wizyty na działce. Za każdym razem myślałam już, że to moja ostatnia wizyta przed pojawieniem się na świecie Dominiki. Śmiałam się, że urodzę na budowie. Ledwo już tam chodziłam. Kiedy powiedziałam do Łukasza, że muszą urodzić w momencie kiedy będzie przestój na budowie żeby nic mnie nie ominęło, śmiał się. Kiedy powiedziałam, że prosto ze szpitala pojedziemy z małą na budowę żeby pokazać jej nasz dom, popukał się w czoło…

Na budowie nie urodziłam. Urodziłam kiedy mieliśmy przestój. A ze szpitala pojechaliśmy prosto na działkę!


Wariaci, co? Jasne, nie wysiedliśmy tam, nie weszliśmy do domu ALE pojechaliśmy, stanęliśmy, popatrzyliśmy przez szybę samochodu na dom a ja z dumą powiedziałam do malutkiej Dominiki „widzisz? obiecałam Ci.”

Tak się spełnia właśnie marzenia! To właśnie radość z rzeczy małych, chęć czerpania z życia tego co najlepsze, to moje, nasze pozytywne myślenie i przekonanie, że RAZEM DAMY ZAWSZE RADĘ pozwala nam żyć tak jak chcemy. Pozwala doceniać nam najmniejsze choćby momenty naszego życia i daje wiarę, że razem osiągniemy wszystko to o czym zamarzymy. To może brzmi śmiesznie, może zabawnie, beznadziejnie albo nawet idiotycznie ale tak jest. I tego się trzymamy!

Nigdy nie zapomnę pierwszej wizyty z małą Dominiką w foteliku. Dziewczyny skakały na trampolinie, malutka przyglądała się światu, pies wtedy ganiał jak szalony, ja świeżo po porodzie i nasz Tata pękający z dumy. Cała rodzina w komplecie. Siedliśmy na przeciwko domu i napawaliśmy się chwilą. Samowyzwalacz zrobił nam pamiątkowe zdjęcie a serducha przepełniało wtedy tak wyjątkowe szczęście… Takich chwil przecież nie da się powtórzyć.

Dzieci na budowie… ? Nie wyobrażam sobie budowy bez dzieci!

Zobacz również

O nas

Witaj na najpopularniejszym blogu rodzinnym na Lubelszczyźnie.
Nasz blog to lifestylowy blog rodziny wielodzietnej, która pewnego dnia postanowiła spełnić swoje marzenia a to miejsce ma być początkiem tej niesamowitej historii...
Witaj na blogu Ewy, Łukasza, Kingi, Weroniki i Dominiki - rodziny, która dzięki temu miejscu odkryła wspólne pasje i zainteresowania.