Historia Kingi. Kiedy urodziła się Kinga, pierwsza nasza córka, pierwsze nasze dziecko wszystko było tak nowe, tak ekscytujące, tak inne i wyjątkowe, że tego nie da się opisać najpiękniejszymi słowami. Malutka dziewczynka, malutkie dziecko… małe rączki, nóżki, oczka i te usteczka… Smoczek kupiłam od razu podczas kompletowania wyprawki. No dobra, kupiłam ich chyba z 6. W różnych kolorach i wzorach 🙂 Były dla mnie zakupem oczywistym, totalnie kojarzącym się z malutkim bobasem. Kinga w szpitalu była aniołkiem więc jakoś specjalnie nie musiałam ratować się smoczkiem ale mimo wszystko postanowiłam jej w pewnej chwili dać tego smoka kiedy płakała podczas naświetlania. Tyle razy ile wkładałam jej go do buzi tyle samo wypadał. Zupełnie nie było opcji, żeby potrzymała go nawet przez kilka sekund. Kiedy wróciliśmy do domu nowych wrażeń i emocji nie było końca. Robiliśmy setki zdjęć małej w każdej pozycji, z każdą nową minką, w każdej sytuacji. Nie mogliśmy zwyczajnie nacieszyć się każdą taką chwilą. Kiedy wzięłam ponownie smoczka do rąk i spróbowałam jej dać, przytrzymała go w ustkach. Wow, dawaj szybko aparat, krzyknęłam do Łukasza. Szybko zrobione zdjęcie, totalnie zresztą rozmazane uwieczniło tą ekscytującą dla nas chwilę a zaraz po tym… smoczek przeleciał dosłownie przez całą szerokość pokoju! Kinga wypluła go tak mocno, że na prawdę zobaczyliśmy tylko jak ten smoczek leci w górę. Do dziś nie mogę zapomnieć tego momentu i śmieję się jak głupia na samą myśl o ten sytuacji. W tej właśnie chwili zrozumiałam, że dawanie jej smoczka większego sensu chyba nie ma. Więcej razy nie próbowałam, nie dawałam i nie chciałam się nim ratować. Odpuściłam sobie. Kinga nigdy nie miała, nie nosiła, nie miała potrzeby łapania się za smoczek. Wszystkie jej smoczki trafiły więc do kąta a kiedy podrosła służyły jej zwyczajnie do zabawy.
Dodam też, że posiadanie smoczka nigdy nie było dla mnie tematem do obaw. Nigdy nie zastanawiałam się nad odsmoczkowaniem czy tym, że może być z tym jakiś problem. Etap to przejścia, po prostu.
Kiedy byłam w ciąży z Weroniką postanowiłam sobie, że Wercia ten smoczek będzie jednak mieć. To takie trochę dziwne postanowienie no ale… tak było. Pomyślałam sobie, że będzie jej lepiej spać, że mi będzie z nim lepiej, że szybciej uspokoi się w razie czego a zresztą przy dwójce dzieci będzie to dość wygodnym rozwiązaniem w kryzysowych sytuacjach. Weronika podobnie jak Kinga odrzuciła smoczek w pierwszych podejściach ale po kilku próbach totalnie się z nim zaprzyjaźniła. Swoją drogą smoczek baaardzo często ratował nas w przeróżnych sytuacjach. Na serio fantastycznie ją uspokajał, świetnie pomagał w usypianiu. Kiedy podrosła chciałam aby smoczek miała tylko do snu ale ona widziała to trochę inaczej. Uwielbiała z nim chodzić wszędzie. Jej podręczny zestaw- kocyk i smoczek był obowiązkowym zestawem codziennym. Kiedy w nocy wypadał jej z ust robiła aferę. Kiedy go dostawała natychmiast się uspokajała. Kiedy skończyła 2 latka chodziła z nim tak często, że aż zaczęło mnie to denerwować bo zamiast uczyć się mówić, ćwiczyć, próbować ona wiecznie chciała mieć zatkną buźkę smokiem. Jedyną osobą, która miała na to wpływ była babcia Ula. Zawsze kiedy widziała ją ze smoczkiem mówiła BLEEEEE, FUUU… Weronika mocno się jej przyglądała za każdym razem, chwilę zastanawiała po czym wyrzucała językiem smoka prosto pod nogi powtarzając za babcią słowa Fuuuu…. 🙂 Sytuacja kiedy babcia pukała do naszych drzwi była wręcz komiczna bo kiedy babcia przekraczała próg naszego mieszkania ona natychmiast oddawała jej kocyk i wyrzucała smoka sama powtarzając BLEEE, FUUU… Pomyślałam sobie wtedy, że skoro przy niej nie potrzebuje tego zestawu i bez problemu funkcjonuje będziemy zmierzać się ku pożegnaniu ze smokiem. O kocyk nawet nie walczę bo sama do tej pory lubię taki mieć jak śpię haha. Zresztą nie widzę w tym żadnego problemu. Smoczek natomiast zaczął mi przeszkadzać bo kiedy ja siadałam z nią do książeczki próbując nauczyć ją nowych słówek jej się zwyczajnie nie chciało. Brała swój niezastąpiony duet i chodziła po domu taka bez energii, ciągle się przytulała, była senna. Uznałam więc, że nadszedł czas, w którym musimy zamknąć ten etap. Dziś Weronika ma 2 lata i 5 miesięcy i od jakiegoś miesiąca nie mamy ze smoczkiem zupełnie do czynienia. Co więcej pożegnanie z nim trwało… jeden dzień!
Nie zapominajmy przy tym, że w między czasie urodziła się przecież Dominika, która również obecnie korzysta ze smoczka.
Wszyscy dziwili się jak my z tego smoka wyjdziemy do tego stopnia, że sama zaczęłam się trochę tego bać. Nastawiłam się więc na płacze, nieprzespane noce i histerie, w których będzie jednak prosiła o tego swojego smoczka. Była tak do niego przywiązana, że na serio zaczęłam myśleć, że może być nieciekawie. Któregoś dnia przyszła do mnie do pokoju… W ręku miała kocyk,w buzi smoczek ale jej mina była jakaś dziwna. Podeszła, wyjęła smoczka i pokazała, że zwyczajnie odgryzła zębami jego część. Do smoczka dostawało się powietrze a sam kształt smoczna znacznie utrudniał jego podtrzymanie w ustach. Mimo to nie dawała za wygraną. Po chwili wzięłam smoczka i bojąc się, że w którymś momencie po prostu odgryzie tą część i połknie postanowiłam tą końcówkę oderwać. Kiedy oddałam jej takiego smoka, przyjrzała się mu bardzo uważnie. Mocno się zdziwiła ale mimo to wzięła do buzi. Smoczek chwilę trzymał się w ustakch ale po chwili po prostu jej wypadał. Bez tej końcówki zwyczajnie nie trzymał jej się w buzi. Nie minęło kilka minut jak przyszła z drugim, zapasowym. Smoczka z uciętą końcówką wyrzuciła więc ostentacyjnie na podłogę 🙂 Miała przecież drugiego, cwaniaczek. Machnęłam na to ręką. Kiedy poszłam robić obiad po chwili zobaczyłam w progu Weronikę ze smoczkiem w ręku. Odgryzła drugiego! Kilka razy podchodziła do utrzymania tych smoczków bez tych końcówek ale kiepsko jej to wychodziło. Po chwili denerwowała się i rzucała smoczkiem o ziemię. Wtedy zapaliła mi się lampka- to idealny moment na to aby pożegnać się ze swoim przyjacielem. Kiedy ja już miałam określoną wizję działań wszedł do pokoju Łukasz i dał mi zapasowy smoczek Dominiki jako rozwiązanie dla Werci. Od razu powiedziałam, że bardziej beznadziejnego pomysłu nie mogłam się spodziewać po nim, z drugiej jednak strony położyłam go faktycznie na biurku zabezpieczając się przed ewentualną nocną walką.
I faktycznie w nocy budziła się kilka razu krzycząc „mooomooo”. Biegłam więc do niej i podawałam jej do buźki ten z urwaną końcówki. Ona natychmiast wywalała go z buzi, rzucała nim mówiąc, że taki to BE! Po tym o dziwo!- zasypiała. Za każdym takim razem powtarzałam ten sam scenariusz. Kiedy wstała rano i szukała smoczka ponownie wręczałam jej ten uszkodzony ale ona zupełnie takiego nie brała pod uwagę. W pewnej chwili zobaczyła smoczka Dominiki… spojrzała na mnie ukradkiem- a że to taki sam, tylko kolor inny- nieśmiało wzięła go do buzi i zaczęła z nim chodzić. Natychmiast zareagowałam tłumacząc, że ten smoczek należy do siostry a jej mogę jej oczywiście podać. Takie podbieranie zdarzyło się w ten dzień jeszcze raz a w nocy powtarzaliśmy czynności z nocy poprzedniej. Tym samym to była już jej 2 noc bez smoczka. Mimo to kładłam jej go blisko łóżka tak, aby go widziała i miała pod ręką. Kolejne 3 dni wyglądały tak samo ale smoczka nie miała w buzi nawet na chwilę.
Teraz została nam ostatnia dama ze smokiem. Czy dziś również dałabym dziecku smoczek? Tak. Czy cofając czas zrezygnowałabym z niego? Nie! Takie rozwiązanie pomogło nam naprawdę w wielu sytuacjach. I dziecku i nam- rodzicom. Czy bez smoczka dalibyśmy radę? Jasne, ale ani przez sekundę nie żałowałam takiej decyzji. Czy taka sytuacja oznacza, że z Dominiką będzie tak samo łatwo? Nie, absolutnie! Nastawiam się, że może być zupełnie inaczej ale jestem zdania, że z każdą sytuacją, w której musimy się odnaleźć i w której musimy sobie poradzić zwyczajnie TO ZROBIMY.
Kilka zasad, które pozwolą Ci przejść przez etap odsmoczkowania:
Przede wszystkim musimy zdać sobie sprawę, że każde dziecko jest inne. Nie porównujmy więc swoich dzieci do dzieci koleżanki, kolegi czy innych znajomych. Każda sytuacja, każde dziecko, każde przywiązanie do smoczka będzie inne. W każdym przypadku przyczyna sięgania po smoczek może być zupełnie inna, różna. Obserwujmy swoje dziecko, sytuacje, w których odczuwa chęć sięgnięcia po niego. Wyciągnijmy z nich konkretne wnioski. Tu wiele zależy również od wieku dziecka, tego na ile podatne jest na tłumaczenia, otwarte na rozmowy i współpracę. Dobrym rozwiązaniem może być również stopniowe odsmoczkowanie dziecka. Chowanie go w jednych sytuacjach, wyciąganie w innych. Nie pytajmy jaki wiek jest idealny do osmoczkowania, jaka chwila, jaki powód, jaka sytuacja będzie najlepsza. Nie znajdziesz również idealnego sposobu na pozbycie się go bo tak naprawdę to co sprawdzi się u mnie czy u twojej koleżanki może odnieść totalną porażkę w waszej sytuacji. Kolejną bardzo ważną kwestią jest to, żeby nie traktować smoczka jak wroga, z którym potem musisz walczyć. To nie jest zło wcielone, nie decydujesz się przecież na niego bo tak ktoś ci każe czy takie rozwiązanie narzuca. On ma was wspomóc. I tu kolejna bardzo ważna sprawa- on ma wam pomóc a nie zastąpić kogoś czy coś. On ma wam ułatwiać codzienność, ma być gadżetem, który sprawdzić ma się w określonym czasie, na konkretnym etapie czy w wybranych sytuacjach. Gadżetem chwilowym i nie niezastąpionym. Z drugiej strony pamiętaj o tym, żeby nie nastawiać się na jego porzucenie w jeden dzien, jeden tydzień czy miesiąc. Jedne dzieci potrzebują dnia, inne miesięcy- tak jest ze wszystkim. Nie zapominaj również, że to ma być świadomy wybór, bez presji i narzucania zasad przez kogokolwiek. Nie daj sobie wmówić, że odsmoczkowanie to coś, co będzie trudne, ciężkie, wymagające i uciężliwe. Ono może takie być ale nie musi. To wszystko wiąże się natomiast z tym, że rodzicielstwo to kwestia wielu wyborów, decyzji i konsekwencji tych decyzji. To zaś jest naturalne i zrozumiałe, prawda? Powodzenia!