Tyle wam piszę o sobie, o nas, o Kindze i Weronice a nigdy nie wspomniałam wam o mojej córci Zosi… Zosia to piękna, bardzo radosna i uśmiechnięta blondyneczka, która jak chce albo ma humor potrafi też tupnąć nogą. Nie mam nic do tego, nawet jestem za. Ma swój charakter, osobowość, już jest „jakaś”. Kocham ją nad życie.
Ostatnie miesiące to czas kiedy wszystko robi SAMA.
Sama się ubiera, sama je, sama zamyka i otwiera drzwi… Sama zanosi, przynosi i przenosi wszelkie rzeczy. Sama musi coś zdjąć, postawić, zabrać. Sama musi się przykryć, odkryć i poprawić. Sama musi nałożyć pastę na szczoteczkę i sama nacisnąć dozownik od mydła.
Koniecznie sama musi coś znaleźć. Więc jeśli czegoś szukamy a zapytamy jej gdzie to jest, musi to znaleźć SAMA… Jeśli uda się Tobie, przepadasz. Zabiera tą rzecz, chowa a za chwilę udaje, że szuka i sama znajduje. Ta opcja jest momentami najbardziej irytująca.
O pomoc poprosi w ostatniej chwili, po wielkich męczarniach, kiedy zda sobie sprawę, że na serio SAMA nie da jednak rady.
Moja córka Zosia. Zosia Samosia.